Jezus przeszedł ludzką drogę straty, samotności i pragnienia. W tym doświadczeniu zjednoczył się z Ojcem, abym mogła powtarzać: „lecz nie jestem sama, ponieważ ze mną jest mój Pan i Zbawiciel po wszystkie dni”.
Jak ważne dla chorego jest moje podejście do niego samego, uśmiech, życzliwość, rozmowa, uspokojenie przed czekającą go operacją, czy sam dotyk, położenie ręki, a w cichości serca westchnienie do Boga o dar zdrowia i łagodny przebieg hospitalizacji po operacji. Tysiące możliwości, tysiące możliwych sposobów, jak głosić Ewangelię.
Im lepiej będziemy poznawać Jezusa, im więcej będziemy Go kochać, tym bardziej będziemy świadomi ogromnego daru jakim jest Jego miłość, Jego zbawcza ofiara. Wobec tej MIŁOŚCI każdy inny dar blednie.
Jezus zapowiada ból. Ale zawsze taki, który kończy się nowym życiem i radością. To naturalne, że cierpimy. Co więcej – dzięki przyjmowanemu cierpieniu możemy włączać się w Jego ofiarę. A także w Jego zwycięstwo nad śmiercią i złem.
Co zatem jest tą największą nadzieją? Czego ma trzymać się cierpiący, schorowany człowiek, kiedy po ludzku jest beznadziejnie i nie zapowiada się, by było lepiej? Kiedy nawet tych „małych nadziei” brakuje…
Czy widzę jak wielką mam wartość? Nie muszę nic robić, by On mnie kochał, by troszczył się o mnie. Bo On zna mnie najlepiej i wie, czego mi potrzeba.
Czasem aby zyskać jeden dar, trzeba na chwilę utracić drugi. Dlatego Jezus mówi, o tym, że Jego odejście jest pożyteczne.
Apostoł Filip nie tylko miał greckie imię, ale zapewne i grecką mentalność. „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” – prosi Pana Jezusa. Zwyczajny Izraelita nie ośmieliłby się prosić o coś takiego.
Czy codziennie przyjmuję miłość Twoją, Panie Jezu?
Jednym z kryteriów dobrego przeżywania wiary jest stosunek świata do nas i nas do świata. Chrystus dzisiaj wyraźnie mówi, że przestrzeń wiary jest czymś obcym dla świata.